Życie to droga

„Prawdziwymi zwycięzcami są ci, którzy zwyciężają w pojedynkach dnia codziennego.”

Wielkie marzenia składają się z mnóstwa elementów...

Wielkie marzenia składają się z mnóstwa elementów...

niedziela, 6 lipca 2014

Sztuki walki, a własny biznes


Dzisiaj coś dla tych, którzy chcą połączyć pasję z biznesem... 
Jedno z moich marzeń.. :)




Prowadzenie prywatnej szkoły sztuk walki jest trudnym biznesem, ale może przynieść satysfakcjonujące dochody. Tak jak w każdej działalności, także i tu warto być elastycznym – łączyć tradycję z nowoczesnością czy wprowadzać elementy sprzedaży krzyżowej.


Szkoły walki od wielu lat cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Oferują zwiększenie umiejętności fizycznych, naukę wykonywania efektownych „sztuczek”, przechodzenie przez kolejne stopnie wtajemniczenia, a także wielopoziomowy rozwój psychiczny i mentalny. Opanowywanie technik to proces doskonalenia się pod okiem mistrza, nabywania odwagi, cierpliwości, pokory i przezwyciężania własnych słabości. Ze względu na to, że do rozpoczęcia treningów nie są potrzebne żadne specjalne predyspozycje fizyczne, wśród adeptów sztuk walki oprócz mężczyzn pojawia się coraz więcej dzieci i kobiet. Tworzone są również specjalne oferty dla firm, nastawione m.in.: na nauczanie szybkiego podejmowania decyzji, metod radzenia sobie w trudnych sytuacjach czy sposobów opanowywania stresu podczas negocjacji. Możliwość odkrycia w sobie nieagresywnego wojownika, który nie odczuwa zdenerwowania podczas walki, ponieważ zna swoje umiejętności, to jedna z najcenniejszych korzyści płynąca z takich zajęć.



Na start – instruktor i lokal


Prywatną szkołę walki można otworzyć tak jak każdą inną działalność gospodarczą. Nie trzeba być instruktorem, ale warto nim być. Zdecydowana większość założycieli szkół walki wywodzi się z mistrzów danej sztuki, co wymaga wieloletniego przygotowania. Takim osobom łatwiej zdobywać klientów – są wizytówką szkoły i gwarantem jej renomy. Charyzmatyczny sensei (mistrz – przyp. red.) potrafi przyciągnąć tłumy. Teoretycznie jednak obecnie nauczać może niemal każdy. Zgodnie z ustawą z 13 czerwca 2013 roku o zmianie ustaw regulujących wykonywanie niektórych zawodów (DzU 2013 poz. 829), aby zostać trenerem lub instruktorem sportu, wystarczy skończyć 18 lat, mieć wykształcenie średnie, nie być karanym oraz posiadać wiedzę, doświadczenie i umiejętności – nie są one jednak sprawdzane formalnie.

Jeśli ktoś nie ma czarnego pasa, a chciałby mimo wszystko mieć jakikolwiek dokument poświadczający umiejętności, może rozpocząć np. od kursu na instruktora samoobrony. Na rynku jest wiele takich szkoleń, a ich ceny nie są wygórowane (ok. 1 tys. zł).

– Działalność gospodarczą może otworzyć każdy. Przy tym powinno się zrobić jakikolwiek kurs instruktorski. Należy jednak pamiętać, że taki kurs nie da zbyt dużo, a rynek bardzo szybko zweryfikuje umiejętności. Jest duża konkurencja i jednocześnie ludzie mają coraz większą świadomość. Osobie niemającej wcześniej kontaktu ze sztukami czy sportami walki będzie bardzo trudno się przebić – wyjaśnia Przemysław Żach, prezes Centrum Sztuk Walki we Wrocławiu, wielokrotny medalista mistrzostw Polski i reprezentant kraju w judo.

Oprócz instruktora potrzebne jest miejsce do ćwiczeń, czyli dojo (tak nazywa się salę treningową w japońskich sztukach walki). Konieczne są także: szatnia damska i męska, korytarz z miejscami do siedzenia, łazienki z prysznicami i biuro. Warto mieć również magazynek na sprzęty i środki czystości.

Najkorzystniej przystosować własny lokal, ale można też wynająć salę, np. na godziny.

– Jeżeli ktoś ma własny lokal, odpadają koszty czynszu. Jeżeli jednak nie ma, to od czegoś trzeba zacząć, np. od wynajęcia sali w szkole – radzi Piotr Garczarek, współzałożyciel Centrum Sztuk Walki w Częstochowie, mistrz aikido.

Salę wyposaża się zwykle w tatami, czyli specjalne materace. Koszt dobrego tatami o wymiarach 1 m x 2 m to ok. 500 zł. Na rynku dostępne są także tańsze rozwiązania, np. puzzle (1 m x 1 m to ok. 170 zł). Potrzebne są oprócz tego worki treningowe z wieszakami (ok. 400 zł), tarcze (ok. 100 zł), drabinki (ok. 400 zł) i inny sprzęt, w zależności od prowadzonej sekcji.

Na tatami ćwiczy się boso, na dodatek w wielu sztukach walki w białych kimonach. Trzeba więc dbać o czystość – wszelkie uchybienia zostaną z pewnością bardzo szybko dostrzeżone i mogą zniszczyć reputację szkoły.



Wymagający klient

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zanim adept trafi do danej szkoły walki na stałe, porówna ją z kilkoma pobliskimi. Pierwsze zajęcia są zwykle darmowe, co daje możliwość dokonania wyboru dopiero po odbyciu treningów w kilku miejscach.

– Obecnie ludzie szukają. Przychodzą do jednego klubu, drugiego, trzeciego. Patrzą, jaki jest poziom, z jakiego sprzętu klub korzysta, czy ma dobrych instruktorów, jaka jest atmosfera – mówi Bogdan Jeremicz, współzałożyciel Gdańskiego Klubu Kyokushin Karate, posiadacz stopnia mistrzowskiego 5 DAN.

W zdobywaniu klientów duże znaczenie mają także networking i marketing referencyjny, czyli budowanie sieci kontaktów i polecanie szkoły przez adeptów następnym osobom. Ponadto zamiłowanie do sztuk walki często przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. Rodzice, którzy sami trenowali aikido, karate czy jiu-jitsu, zapisują na zajęcia swoje dzieci. Jedni polecają drugim i tak to się kręci.

– Klientów zdobywa się głównie za pomocą internetu, Facebooka i poczty pantoflowej. Ulotki i plakaty nie są obecnie ani ciekawą, ani skuteczną formą. Jeżeli ktoś przychodzi i widzi dobre warunki do ćwiczeń, dobrego instruktora, ładne miejsce, poleca później tę szkołę innym – podkreśla Piotr Garczarek.

Zainteresowanie wzbudzają także pokazy, warsztaty i staże organizowane przez znanych mistrzów. Część szkół ma ponadto bogatą ofertę kulturalną, przybliżającą np. wiedzę dotyczącą kultury Dalekiego Wschodu.

Aby przebić się wśród konkurencji, trzeba dobrze przemyśleć ofertę i grafik.

– Jeśli zaczyna się tego typu działalność, trzeba mieć jak najszerszą ofertę – radzi Przemysław Żach. – Powinny to być zajęcia dla dzieci, kobiet, chwytane (np. judo, aikido), uderzane (np. boks). Równie ważne jest dopasowanie godzin zajęć do potrzeb klientów, czyli odpowiedni grafik. Najlepsze są godziny wieczorne, ale dla klientów biznesowych czy osób wykupujących treningi indywidualne mogą być atrakcyjne również godziny poranne w weekendy – dodaje.

Warto próbować otwierać inne sekcje niż dobrze znane: judo, karate czy aikido, choć i te ciągle znajdują zwolenników (np. sekcje judo nastawiane są głównie na dzieci).

– Szansą na przetrwanie na rynku jest zwiększenie oferty. Trzeba próbować otwierać inne sekcje niż tradycyjne – mówi Bogdan Jeremicz. Dobrym pomysłem jest podążanie za modą, czyli za tym, co stosunkowo nowe na tym rynku i co się sprzedaje w innych krajach, jak systemy walk.

– Obecnie jest boom na MMA, czyli na konfrontacje sztuk walki. Z naszego doświadczenia wynika, że dużym zainteresowaniem cieszą się m.in. krav maga i brazylijskie jiu-jitsu – mówi Piotr Garczarek.



Z fitnessem w symbiozie

W wielu szkołach walki oprócz sztuk/sportów czy systemów walki prowadzone są inne zajęcia, pozwalające przyciągnąć do klubu inną grupę klientów. Jest wiele możliwości: można zaproponować zajęcia z jogi czy akrobatyki, oba bardzo przydatne w doskonaleniu sztuk walki. Korzyścią z organizowania zajęć jogi jest dodatkowo przyciągnięcie większej liczby kobiet. Zdecydowanie łatwiej wówczas o komplet na zajęciach z samoobrony. Powiązanie może dotyczyć również aktywności stosunkowo nowych i bardzo chodliwych, takich jak crossfit czy ketllebell. Bogdan Jeremicz, który wprowadził do Gdańskiego Klubu Kyokushin Karate wymienione zajęcia, przyznaje, że takie rozszerzenie działalności bardzo się sprawdza.

– Crossfit i kettlebell to takie elementy fitnessu, które są potrzebne w sztukach walki, rozwijają ogólnie i podnoszą sprawność. Z drugiej strony mamy też przypadki, że klienci, którzy przyszli do naszego klubu na crossfit, zapisują potem dziecko na karate – przekonuje.

Z kolei w Centrum Sztuk Walki w Częstochowie oprócz zajęć z aikido, samoobrony, brazylijskiego jiu-jitsu, krav magi i kick-boxingu, odbywają się również zajęcia taneczne.

Przyciąganie się sztuk walki i fitnessu zachodzi w obie strony. Nie tylko fitness wchodzi do szkół walki, lecz także szkoły walki wchodzą do klubów fitness. Właściciele wynajmują instruktorów prowadzących własną działalność gospodarczą, np. do prowadzenia zajęć z samoobrony.

– Własny biznes dotyczy głównie zajęć w klubach fitness – potwierdza Paweł Juszczyk, prezes UKS Bushi, posiadacz stopnia mistrzowskiego 4 DAN w karate kyokushin. Dodaje jednocześnie, że w takich miejscach nie ma tej samej atmosfery co na tradycyjnym dojo i trudniej utrzymać odpowiednią relację między mistrzem a adeptami.

Jakby jednak na to nie patrzeć, obecność sztuk i sportów walki w klubach fitness świadczy o dużym zainteresowaniu taką aktywnością. To również w pewien sposób symptom naszych czasów – można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Wiedzą o tym założyciele szkół walki na Zachodzie, którzy czekają na klienta tam, gdzie ten w wolnym czasie najczęściej bywa, czyli w centrum handlowym.

– W Stanach Zjednoczonych, Francji czy Niemczech wiele klubów działa w centrach handlowych. Rodzice mogą zaprowadzić dzieci na zajęcia judo, taekwon-do czy karate i pójść na zakupy lub załatwić jakąś sprawę. Również w Polsce najnowsze kluby fitness otwierane przy centrach handlowych mają już sale do sztuk walki – mówi Przemysław Żach.



Profit czy non profit? 

Jeśli ktoś decyduje się na otwarcie prywatnej szkoły walki, musi mieć świadomość, że zdecydowana większość placówek konkurencyjnych działa jako stowarzyszenia kultury fizycznej lub uczniowskie kluby sportowe. Obie formy prawne to działalność non profit. W praktyce oznacza to, że takie szkoły muszą wprawdzie przeznaczać wszystkie środki finansowe na realizację celów statutowych, ale mogą za to ubiegać się o możliwość użytkowania na preferencyjnych warunkach nieruchomości należących do Skarbu Państwa lub samorządu terytorialnego, a także brać udział w otwartych konkursach ofert na realizację zadań publicznych w zakresie wspierania i upowszechniania kultury fizycznej, ogłaszanych co roku przez jednostkę samorządu terytorialnego. O warunkach i trybach finansowania decydują poszczególne samorządy, dlatego warto najpierw dowiedzieć się, jakie są szanse uzyskania w danym miejscu dofinansowania przez prywatny klub.

Jest o co powalczyć, ponieważ według raportu NIK „Finansowe wspieranie kultury fizycznej i sportu przez wybrane jednostki samorządu terytorialnego” średnie dofinansowanie jednego zadania zleconego w trybie otwartych konkursów ofert w zakresie kultury fizycznej i sportu wyniosło 32 tys. zł. Dotację można przeznaczyć w szczególności na: realizację programów szkolenia sportowego, zakup sprzętu sportowego, pokrycie kosztów organizowania zawodów sportowych lub uczestnictwa w tych zawodach, pokrycie kosztów korzystania z obiektów sportowych dla celów szkolenia sportowego oraz sfinansowanie stypendiów sportowych i wynagrodzenia kadry szkoleniowej. Reguluje to ustawa z 25 czerwca 2010 roku o sporcie (DzU 2010 nr 127 poz. 857). Takie dotacje mogą stanowić coroczne wsparcie finansowe, więc paradoksalnie, działanie non profit może być korzystniejsze finansowo niż otwieranie własnego biznesu (o ile założyciel należy jednocześnie do kadry szkoleniowej). Z pewnością szkoły korzystające z dotacji mogą obniżyć ceny zajęć (np. do 60 zł), dzięki czemu stają się bardziej konkurencyjne.

– Szkoły walki działające jako stowarzyszenia kultury fizycznej lub uczniowskie kluby sportowe zwykle łączą nauczanie sztuk walki osób zainteresowanych treningiem na własne potrzeby (samoobrona, sprawność, rekreacja) i działalność w obszarze sportu kwalifikowanego. Połączenie działalności rekreacyjnej, sprzyjającej zachowaniu zdrowia i sportu wyczynowego daje wielu takim klubom szansę na ubieganie się o dotacje od samorządów lokalnych. Jednak podstawą ich utrzymania są zazwyczaj składki członkowskie wpłacane przez uczestników zajęć, którzy są też członkami stowarzyszenia – wyjaśnia Paweł Juszczyk, prezes UKS Bushi.



Przepis na sukces

Zakładanie prywatnej szkoły walki jest raczej trudnym przedsięwzięciem, co nie oznacza, że skazanym na porażkę.

– Jeśli ktoś dobrze prowadzi prywatną szkołę walki, ma interesującą ofertę i karnety, jest to jak najbardziej możliwe. Nam się to udaje. Łączymy np. zajęcia w grupy tematyczne: joga, aikido, zdrowy kręgosłup i salsa fit. W ramach jednego karnetu można przyjść na dowolne zajęcia. Proponujemy też różne warianty cenowe: pojedyncze wejście, cztery treningi, osiem treningów, 12 lub bez limitu – mówi Piotr Garczarek.

Należy pamiętać, że to specyficzny biznes. Łatwo ulec pokusie przerobienia prywatnej szkoły walki w fabrykę (szybko i drogo zdobywanych) czarnych pasów, czyli w coś, co ma już niechlubną nazwę McDojo. Taki proceder rozpoczął się na Dalekim Wschodzie wkrótce po popularyzacji filmów z Bruce’em Lee, a następnie szybko dotarł do Stanów Zjednoczonych. Wśród fanów sztuk walki znaleźli się chętni na stopnie mistrzowskie uzyskiwane w krótszym czasie niż 10 lat. W Polsce takie przypadki są raczej sporadyczne, ale na pewno warto uważać na nowe, nieznane nikomu odmiany form walki, często o bardzo egzotycznych nazwach, w których o warunkach przejścia przez kolejne etapy wtajemniczenia decyduje pomysłodawca stylu. W takich miejscach egzamin na kolejne stopnie przeważnie jest płatny (podobnie jak ewentualne poprawki), ceny miesięcznego uczestnictwa są wygórowane, a warunkiem przystąpienia do klubu jest zwykle podpisanie długoterminowej umowy.

Jak zachować właściwe proporcje między chęcią zysku a wysoką jakością zajęć? – Najlepszym przepisem na sukces jest zebranie sztabu ludzi, wśród których będą zarówno profesjonaliści od biznesu, jak i profesjonaliści od sztuk czy sportów walki. Dobry instruktor będzie przedkładał poziom zajęć nad wyniki biznesowe, a dobry biznesmen będzie pilnował statystyk – radzi Przemysław Żach.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz