Życie to droga
„Prawdziwymi zwycięzcami są ci, którzy zwyciężają w pojedynkach dnia codziennego.”
Wielkie marzenia składają się z mnóstwa elementów...
niedziela, 27 stycznia 2019
Była moda na fitness, jest na sztuki walki. Dlaczego kobiety "chcą się bić"?
Moda na fitness trwa, choć obserwujemy nowy trend wśród kobiet, a mianowicie sztuki walki. Z ciekawością pytam moje bohaterki, dlaczego chcą się bić.
Sztuki walki od lat kojarzą nam się z mężczyznami.
Przynajmniej tak jest w Polsce, ale na przestrzeni lat to zaczęło się powoli zmieniać. Dlaczego kobiety chcą się bić? Pytam zawodowe sportsmenki reprezentujące takie sporty walki jak karate, judo, zapasy i MMA. Co kierowało nimi, kiedy decydowały się na wybór swojej dyscypliny?
Kobiety często kojarzą nam się z delikatnością i subtelnością. Jednak można być fighterką, a przy tym być nadal kobiecą. Od razu do głowy przychodzi mi kilka takich przykładów. Ronda Rousey jest brązową medalistką Igrzysk Olimpijskich w judo. To ona również była jedną z pierwszych zawodniczek MMA w Stanach Zjednoczonych, a także przez kilka lat niekwestionowaną mistrzynią w UFC. Dzięki swojej sportowej karierze i osiągnięciom zagrała w kilku kinowych produkcjach takich jak chociażby "Szybcy i wściekli 7". Dzięki swojej aparycji, a także atletycznej sylwetce została zaangażowana do filmu "Mile 22" z Markiem Wahlbergiem.
Teraz podam zupełnie inny przykład. Bardzo popularnym sportem wśród modelek w Stanach Zjednoczonych jest boks. To właśnie dzięki niemu kobiety, które widzimy na okładkach pierwszych stron gazet są szczupłe i wysportowane.
Wniosek z tego jest taki, że kobiety chcą trenować sporty walki i robią to naprawdę dobrze, a historie, które wam przedstawię są na to dowodem.
Anna Lewandowska - fighterka z krwi i kości
Anna Lewandowska to osoba, której nie trzeba przedstawiać. Propagatorka zdrowego stylu życia, żona Roberta Lewandowskiego, a przede wszystkim fighterka. Ania jest wielokrotną medalistką Mistrzostw Polski, Europy i świata w karate tradycyjnym. Choć przeszła już na zawodową emeryturę, to nadal dla wielu młodych dziewczyn jest wzorem do naśladowania.
Agnieszka Matracka: Dlaczego kobiety chcą walczyć i dlaczego zdecydowałaś się na karate?
- Przyjęło się, że sztuki walki powinny być zarezerwowane dla mężczyzn. Otóż niekoniecznie i jestem tego przykładem. Będąc dzieckiem, miałam do wyboru balet, na który to bardzo chciała mnie zapisać mama lub karate, wybrałam to drugie. Miłością do tego sportu zapałałam bardzo wcześnie, podczas zawodów, na które jeździłam z moim wujkiem i kuzynką. Obserwowałam ich i chciałam kiedyś tak jak oni móc zmierzyć się na macie.
Kobieta walcząca nie jest codziennym widokiem. Co cię trzymało w karate przez tyle lat?
- Warto pamiętać o tym, że karate to przede wszystkim filozofia, która uczy szacunku do drugiego człowieka. To podstawa. Karate wszczepiło we mnie dodatkowo pewne silne wzorce zachowań, takie jak konsekwencja, mobilizacja i podążanie do celu. To zostaje, tego się nie zapomina. Wpisuje się w Twoje DNA.
Czy w trakcie kariery odbiór Ciebie jako walczącej kobiety był pozytywny czy negatywny?
- A co jest złego, gdy kobieta jest twarda i walczy? Przecież my takie jesteśmy. Codziennie zmagamy się z tysiącem wyzwań, a sport umacnia. Zawsze chciałam trenować i mieć sparingi z mężczyznami. Oczywiście wiązało się to z większymi kontuzjami, obawami najbliższych i pytaniami „ile jeszcze razy dam sobie złamać nos”, ale było warto, to była prawdziwa szkoła życia, a ja lubiłam podnosić sobie poprzeczkę. Walki z mężczyznami mocno mnie motywowały, były dobrą lekcją życia i sprawdzeniem własnej wytrzymałości. Finalnie odbiór był zdecydowanie pozytywny.
\
Arleta Podolak - w jej żyłach płynie waleczna krew
Arleta Podolak swoją karierę zaczynała w Zamościu, ale od ponad 10 lat mieszka w Warszawie, gdzie trenuje i się uczy. Jest judoczką, piękną i niezwykle zdeterminowaną. W 2013 roku została indywidualną mistrzynią świata juniorek, rok później zdobyła wspólnie z drużyną dziewczyn brązowy medal na Mistrzostwach Europy. W 2015 roku podczas drużynowych Mistrzostw Świata zdobyła złoty medal. Pech chciał, że żadne media wtedy o tym nie napisały, a szkoda. W 2016 roku pojechała na Igrzyska Olimpijskie, choć nie zdobyła tam żadnego medalu, nadal pozostaje w grze. W pierwszy weekend października bieżącego roku została mistrzynią Polski seniorek.
Agnieszka Matracka: Dlaczego zaczęłaś trenować akurat judo?
- Na judo zaprowadził mnie tata, kiedy byłam małą dziewczynką. Na początku treningi to była tylko i wyłącznie zabawa z elementami gimnastyki i padów „pod rzuty”. Szybko okazało się, że kocham rywalizację! Judo stało się moim całym życiem. Jest to moja ogromna pasja. Kocham filozofię tego sportu. Najbardziej cieszą mnie treningi technicznie, gdzie trzeba się naprawdę nagłówkować, aby ułożyć ciało tak, żeby rzut stał się techniczny, a nie siłowy. Druga sprawa to fakt, że nauka tego sportu się nie kończy. Ma on niezliczoną liczbę technik w parterze, jak i w stójce. Polecam ten sport każdemu! Coraz popularniejszy staje się nie tylko wśród dzieci i młodzieży, ale też wśród dorosłych.
Judo, choć jest szlachetnym sportem, to czasem bywa niebezpieczne, kontuzje, obtarcia. Masz z tym doświadczenie? Jak sobie z tym radzisz?
- Tak, judo to szlachetny sport. Nie ma żadnych ciosów ani kopnięć, ale pamiętajmy, że jest to jednak sport walki. Poważne kontuzje na szczęście mnie omijają (odpukać), to podbite oko w moim przypadku dosyć częsta sprawa. Mam całą kolekcję zdjęć z „naturalnym cieniowaniem” na oku. Jednak do takich sytuacji dochodzi jedynie przypadkowo. Nigdy się z tym nie kryje, jestem kobietą, która zawodowo trenuje olimpijską dyscyplinę sportu.
Monika Michalik - determinacja to jej drugie imię
Tworząc ten artykuł, od razu wiedziałam, że bardzo chciałabym, żeby była tutaj wypowiedź Moniki Michalik. Walkę Moniki o brązowy medal w zapasach podczas Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro oglądałam z zapartym tchem.
Monika pochodzi z wielodzietnej rodziny, większość jej braci trenowała zapasy. Urodziła się w Trzcielu, gdzie zaczynała swoją przygodę z tym sportem. Zaczęła bardzo późno, bo dopiero w wieku 16 lat. Zazwyczaj w tym wieku zawodowi sportowcy są już na jakimś etapie swojej kariery. Niemniej jednak tak późne rozpoczęcie treningów nie przeszkodziło jej w osiągnięciu ogromnego sukcesu, , o którym pisałam wyżej.
Agnieszka Matracka: Dlaczego zaczęłaś trenować zapasy?
- W mojej miejscowości, w której się wychowałam, nie miałam zbyt dużego wyboru. Od zawsze byłam bardzo aktywna, lubiłam biegać, jeździłam na różne zawody ze szkoły, a do tego byłam niesamowicie uparta. W Trzcielu miałam dwie opcje albo zapasy, albo karate, które swoją drogą przez moment trenowałam, ale ostatecznie ten klub się rozwiązał, więc zostałam przy zapasach.
Monika co cię trzyma od tylu lat w zapasach?
- Przede wszystkim wola walki i to, że jestem silną osobą i fizycznie, i psychicznie. Jak w każdym sporcie również w zapasach musiałam przejść przez różne chwile, czasem bardzo ciężkie, ale to dzięki swojemu charakterowi do dziś dnia udaje mi się trenować. Nie ukrywam, że już kilka razy mogłam się poddać, ale tego nie zrobiłam. Ja zapasy po prostu kocham i traktuje je jako swoją pracę. Nie jest łatwo, bo kiedy masz zwykłą pracę, możesz wziąć urlop, ja nie mam takiej możliwości, nieważne czy święta, czy nie święta, kiedy przygotowuje się do zawodów, muszę być na nich maksymalnie skupiona.
Masz 38 lat, dwa lata temu zdobyłaś medal na Igrzyskach w Rio, planujesz kolejne w Tokio?
- Wiek jest dla każdego sprawą indywidualną. Mając 36 lat, zdobyłam brązowy medal na najważniejszej imprezie sportowej, a znam historię, gdzie dziewczyna miała 26 lat i mówiła, że jest już za stara i się nie nadaje. Co do Tokio to na dziś jestem po operacji kolana i się rehabilituję. Jak wrócę na matę, będę się czuła dobrze i mój organizm będzie jeszcze na siłach, to myślę, że jak najbardziej tak.
Wielu zawodowych sportowców po zakończeniu kariery w różnych sztukach walki decyduje się na MMA, planujesz?
- Dostałam propozycję z KSW już jakiś czas temu, ale jednak pozostałam wierna swojej dyscyplinie, czyli zapasom. Oferta od federacji była dla mnie nie do przyjęcia.
Katarzyna Lubońska skończyła karierę judo, zaczęła MMA
Katarzyna Lubońska to była judoczka, a obecnie zawodniczka MMA. Kiedy patrzę na jej zdjęcia na Instagramie w normalnych stylizacjach trudno mi uwierzyć w to, że bije się ona w oktagonie. Na co dzień mieszka w Poznaniu, gdzie również trenuje. Już wkrótce, bo 27 października stoczy kolejną swoją walkę. Tym bardziej cieszę się, że udało nam się porozmawiać, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że okres przygotowawczy przed taką galą musi być morderczym wysiłkiem.
Agnieszka Matracka: Jak zaczęła się twoja przygoda ze sztukami walki?
- Trenowałam judo od 4 klasy szkoły podstawowej przez 9 lat i przyszedł taki moment, gdzie zaczęłam interesować się właśnie MMA, a judo nie sprawiało mi już takiej frajdy jak wcześniej, dlatego postanowiłam spróbować swoich sił właśnie w tym sporcie. Wtedy jeszcze nie była to dyscyplina za bardzo popularna wśród kobiet, ale z biegiem lat pań przybywa i na dzień dzisiejszy jest już spora konkurencja.
Kobieta w MMA nadal nie jest codziennym widokiem, co cię trzyma w tym sporcie walki?
- Faktycznie jeszcze kilka lat temu dużo osób dziwiło się mnie, że wybrałam sobie taką "mało kobiecą" dyscyplinę, jednak z biegiem czasu ludzie się przekonali, możliwe, że przyczyniła się do tego nasza polska światowa czołówka wśród kobiet, czyli Jędrzejczyk czy Kowalkiewicz. Co mnie trzyma w MMA? To samo, co każdego sportowca innej dyscypliny. Jak już odnajdziemy swoją pasję, chcemy się szkolić, uczyć nowych technik, sprawdzać swoje umiejętności z innymi, rywalizować i wygrywać. MMA jest tak różnorodne, że chyba nie da się umieć wszystkiego. Ciągle trzeba się doskonalić na jakiejś płaszczyźnie i to jest w tym piękne.
Jak odbierają cię inni jako zawodniczkę MMA?
- Z reguły ludzie odbierają mnie i to, co robię pozytywnie, niektórym imponuję. Są tacy, co mnie podziwiają i szczerze kibicują, są też tacy, którzy twierdzą, że MMA to sport dla mężczyzn i nie ma tam miejsca dla kobiet. Tych drugich jednak jest zdecydowanie mniej, ludzie już przywykli do walk kobiet, bo to coraz częstsze zjawisko.
Sztuki walki nie tylko dla sportowców
W social mediach, szczególnie za granicą możemy zaobserwować ogromne zainteresowanie sztukami walki. Gale UFC są jednymi z najlepiej oglądanych w Stanach Zjednoczonych, a sami zawodnicy MMA są bardziej popularni niż piłkarze. W UFC widzimy również coraz więcej kobiet.
Czy wiecie jednak, że także modelki trenują sztuki walki, w tym szczególnie boks, który jest szalenie popularny wśród modelek Victoria's Secret? Wystarczy spojrzeć na ich szczupłe, atletyczne ciała, żeby wiedzieć, że sporty walki są również świetnym sposobem na zgrabną sylwetkę.
Na bieżąco obserwuję nasz polski show-biznes i również na naszym rodzimym podwórku zauważyłam rosnącą tendencję do sportów walki wśród kobiet, niezawodowych sportowców.
Porozmawiałam na ten temat z Sylwią Nowak influencerką i piosenkarką.
Agnieszka Matracka: Dlaczego postanowiłaś zacząć trenować boks?
- Zawsze mnie ciągnęło do boksu, jednak powodem, który zadecydował o tym, że chciałam spróbować tego sportu była chęć trenowania dla ewentualnej samoobrony. Nigdy nie wykorzystałam treningów do samoobrony w życiu codziennym i obym nigdy nie musiała z nich korzystać! Jednak rzeczywiście ten sport dodał mi pewności siebie.
Czy nie boisz się opinii, że będziesz "męska"? Jak zareagowali na to twoi fani?
- Nie bałam się tego w ogóle. Myślę, że to utarty stereotyp, który nie ma potwierdzenia w życiu. Patrząc na bokserów zawodowych - oni są świetnie wyrzeźbieni, ale nie przerośnięci w masie. Nie mówiąc już o światowych modelkach typu Adriana Lima, Gigi Hadid czy Gisele Budnchen, które również rekreacyjnie trenują boks, a są zupełnie w wersji „slim”. Moi fani również zareagowali pozytywnie, nie dostałam nigdy negatywnej opinii na ten temat, a wręcz wiele wiadomości, że zainspirowałam innych do tego rodzaju treningu, co mnie szalenie cieszy.
Co Ci daje trening boksu?
- Ostatnio się śmiałam do trenera, że to trochę jak wizyta terapeutyczna, oczywiście fizycznie całe moje ciało pracuje, to świetny trening dla nóg, rąk, brzucha czy nawet pośladków. Wbrew pozorom nie pracują tutaj tylko ręce. Dla mnie równie ważny poza tym aspektem fizycznym jest ten mentalny. Oczyszczam głowę i daje upust emocjom podczas treningu.
http://myfitness.pl/
Srebrny medal Doroty Banaszczyk!
Dorota Banaszczyk jako druga Polka w historii zdobywa srebrny medal na najbardziej prestiżowym turnieju karate olimpijskiego z cyklu Karate 1 Premier League. Serdecznie gratulujemy naszej Mistrzyni Świata oraz jej Trenerowi Maciejowi Gawłowskiemu.
https://www.facebook.com/polskauniakarate/
sobota, 26 stycznia 2019
Karate: Dorota Banaszczyk powalczy o złoty medal zawodów Premier League w Paryżu
Dorota Banaszczyk awansowała do finału pierwszych w tym sezonie zawodów Premier League w karate olimpijskim. Może zostać pierwszą Polką, która zdobędzie złoty medal turnieju tej rangi.
21-latka w listopadzie sensacyjnie sięgnęła po złoty medal rozgrywanych w Madrycie mistrzostw świata. Została tym samym pierwszą w historii polską medalistką zawodów tej rangi w karate olimpijskim. Inauguracyjny start w nowym roku przyniósł kolejny sukces. Banaszczyk w świetnym stylu awansowała do finału zawodów Premier League, co wcześniej udało się tylko Kamili Wardzie (trzykrotnie). Nigdy jednak nie wygrała.
W drodze do finału łodzianka wyeliminowała kolejno Kubankę Torres da la Cardidad (1:0), Amerykankę Jennę Brown (6:0), Chorwatkę Alesandrę Hasani (2:0) i Marokankę Khawlę Ouhammad (7:1). W półfinale po jednogłośnym wskazaniu sędziów wygrała z Włoszką Loreną Busą. W niedzielnym pojedynku o złoto zmierzy się z mistrzynią Europy, Ukrainką Andżeliką Terliguą.
Premier League to drugie co do ważności zawody w karate olimpijskim. Ze względu na liczbę startujących i zasady kwalifikacji uznaje się je za trudniejsze od mistrzostw świata. W Paryżu na starcie stanęło 755 zawodników z 80 krajów. Turniej jest zaliczany do rankingu olimpijskiego.
środa, 2 stycznia 2019
Szermierka: Radosław Zawrotniak – buntownik z wyboru. „Nie mogę milczeć, gdy widzę nieprawidłowości i zaniedbania"
W 2008 roku Radosław Zawrotniak wszedł na sportowy szczyt zdobywając wraz z kolegami z drużyny wicemistrzostwo olimpijskie. Później doszły do tego jeszcze medale mistrzostw świata i Europy. Ostatnie lata dla szpadzisty nie są już tak udane, ale on wcale nie zamierza schodzić z planszy. Wręcz przeciwnie! Jego celem jest medal olimpijski w Tokio. „Jestem dojrzalszy emocjonalnie, ale nadal nie bardzo lubię godzić się z systemem” – mówi Zawrotniak pytany o to jak zmienił się na przestrzeni dziesięciu lat.
Przemysław Paszowski: Przed panem kolejny sezon. Który to już? Liczy pan to?
Radosław Zawrotniak: Trenuję już dwadzieścia dziewięć lat. W związku z tym trochę tych sezonów już było.
Chce się panu jeszcze?
Tak. Kocham szermierkę. Jej uprawianie daje mi bardzo dużo satysfakcji. Zdrowie też mi nadal dopisuje.
Nie pojawiły się takie myśli w głowie, że może już czas zająć się czymś innym?
Takie myśli pojawiają się często. W końcu jestem już wiekowym zawodnikiem. Jednak jest wielu zawodników, którzy są koło czterdziestki i osiągają sukcesy na arenie międzynarodowej. Węgier Geza Imre miał czterdzieści jeden lat, gdy zostawał wicemistrzem olimpijskim w Rio de Janeiro. Czerpię inspirację z takich zawodników jak on.
Starszy może więcej?
Gdy jest się dwudziestolatkiem to myśli się, że to już najwyższa pora na osiąganie wyników. A to jest jednak dość późny sport. Moim zdaniem szermierka zaczyna się po trzydziestce. Zawodnik jest wówczas w pełni ukształtowany. Do tego dochodzi doświadczenie w rozgrywaniu walk i kontrolowaniu emocji.
Z drugiej strony pana koledzy z którymi wywalczył pan srebrny medal olimpijski już dawno pokończyli kariery. A najstarszy z waszej drużyny, czyli Robert Andrzejuk jest jeszcze rok młodszy od wspominanego Imre.
To wina naszego systemu. Niestety, gdy jest się seniorem to prędzej czy później pojawiają się kłopoty z finansowaniem . Do tego dochodzi jeszcze życie rodzinne. Nie łatwo się w tym wszystkim odnaleźć. Mnie się to udało. Poza tym, że jestem zawodnikiem pracuję w wojsku i prowadzę sekcję szermierczą AZS AWF Kraków. W związku z tym mam zabezpieczone źródła finansowania. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia i dlatego od lat już nie trenują.
Trwając nadal na planszy chce pan sobie coś jeszcze udowodnić?
Nie zamierzam sobie nic udowadniać. Po prostu walki, a także same treningi sprawiają mi ogromną przyjemność. Oczywiście każdy chce wygrywać, ale mnie już ta rywalizacja daje wielką satysfakcję. No i ta adrenalina… Czuję ja za każdym razem jak wychodzę na planszę szermierczą. Ona utrzymuje mnie przy życiu.
Ma pan na swoim koncie wiele sukcesów, ale w ostatnich te wyniki nie były takie jakby pan sobie życzył. Wielu czułoby się zrezygnowanych, a ja mam wrażenie, że pan nie stracił tej radości z bycia na planszy.
Oczywiście, że nie. Jestem zadowolony. Dalej jestem jedynką w Polsce. W tamtym sezonie po raz drugi zostałem mistrzem Polski. Jeżdżę na zawody międzynarodowe. Od czasu do czasu udaje mi się wygrywać z najlepszymi.
Jest pan świeżo upieczonym ojcem. Jak pan się odnajduje w nowej roli? Czy ojcostwo panu pomaga?
Oczywiście, że tak. Daje mi to sporo motywacji. Do tego mam wspaniałą żonę. Beata też była utytułowaną zawodniczką. W związku z tym wie z czym wiąże się sport. To żona mnie cały czas dopinguje. Namawia abym nie przestawał. Dla niej nie ma problemu, żebym pojechał na zgrupowanie czy zawody. To ważne, bo osobom spoza sportu często jest trudno akceptować taki tryb życia swojego partnera.
Czy w związku z tym ten nadchodzący sezon może być najlepszy?
Zobaczymy jak to się ułoży. Nie ukrywam, że ostatni okres wymagał z mojej strony poukładania sobie pewnych spraw w życiu. Mam tutaj na myśli zarówno wspominane kwestie rodzinne jak i finansowe. To powodowało, że nie mogłem się w stu procentach skoncentrować na szermierce. Teraz moja głowa jest wolna od wielu rozterek. Mogę bardziej poświęcić się treningom. Ponadto zdrowie mi dopisuje. Nie mam żadnych kontuzji. Wszystkie sprawy związane z kadrą również mam poukładane. Nic mi nie dokucza i nie przeszkadza, abym mógł powalczyć w tym sezonie. Ale w sporcie trzeba mieć też szczęście. Pamiętam sezon, do którego byłem doskonale przygotowany, a na Pucharach Światach regularnie przegrywałem walki 15:14. Rok później będąc w takich samych sytuacjach wszystko wygrywałem. To nie oznacza, że mój poziom się podniósł. Po prostu miałem szczęście.
Często wraca pan pamięcią do Igrzysk Olimpijskich w Pekinie?
Tak. To był jeden z moich najlepszych startów w życiu. Wywalczyłem medal w drużynie i zająłem szóste miejsce indywidualnie. Spełniałem wtedy wszystkie warunki aby osiągnąć takie wyniki.
Ja doskonale pamiętam tamten dzień. To był 15 sierpnia. Już prawie tydzień zmagań, a Polska wciąż nie miała medalu. A tu nagle rano informacja, że zawalczycie o złoto. W kraju odbierano to jako sporą niespodziankę.
Media tak faktycznie to przedstawiały. Jednak osoby z branży mogły się tego spodziewać. Wygraliśmy w końcu ostatnie zawody Pucharu Świata przed Igrzyskami. Zajmowaliśmy czwarte miejsce w rankingu. Jednym słowem byliśmy w ścisłym topie. Dla porównaniu powiem, że obecnie jesteśmy w trzeciej dziesiątce.
Mieliście wtedy szansę aby wygrać z Francuzami?
Myślę, że tak. Mieliśmy doskonałą dyspozycję dnia. Ale niestety nie byliśmy przygotowani na to mentalnie. Po półfinale trochę się rozprężyliśmy. Gdyby mecz z Francuzami był od razu to może potoczyłoby się to wszystko inaczej. A tak… Trochę z nas zeszło powietrze.
Zabrakło doświadczenia?
Na pewno tak. Myśmy – poza Robertem – byli bardzo młodzi jak na szpadzistów. Byliśmy niedojrzali. Dobrze walczyliśmy, byliśmy dobrzy technicznie, ale głowa nie ogarniała wszystkiego. Nie spodziewaliśmy się tego wszystkiego. To nas przerosło. Jak pan wspomniał Polska przez tydzień nie mogła zdobyć medalu na Igrzyskach. Napięcie i oczekiwanie było ogromne. Gdy awansowaliśmy do finału rozdzwoniły się telefony. Dziennikarze pojawiali się z każdej strony. Trudno było się przygotować do meczu. W porównaniu do Francuzów nie byliśmy przygotowani na taką sytuację.
Ale medal cieszył i tak.
To było spełnienie marzeń. Ale chciałbym coś jeszcze osiągnąć w mojej dyscyplinie. Wyznaczam sobie nowe cele, a jednym z nich jest podium olimpijskie na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Ale aby zrealizować te pragnienie trzeba trafić na dobry moment w życiu. Na to jakimi jesteśmy szermierzami składa się wiele czynników począwszy od rodziny, a skończywszy na związku sportowym. Cała nasza czwórka podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie była w bardzo dobrej sytuacji życiowej. Mogliśmy się skupiać na szermierce. Gdy spojrzymy na losy naszej drużyny, to po Igrzyskach wszystkim nam różnie się już układało. To pokazuje jak ważne jest szczęście, aby trafić w idealny moment w jednym czasie. Nam się to udało i wykorzystaliśmy tę szansę. Nie ukrywam, że wracam myślami do tamtych czasów i zastanawiam się co zrobić, żeby tamtą sytuację powtórzyć.
Czy Radosław Zawrotniak z 2008 roku, a ten dziesięć lat starszy czymś się różni?
Wiekiem! (śmiech). A tak na serio to na pewno jestem dużo bardziej doświadczony i dojrzalszy emocjonalnie. Mniej porywczo podchodzę do wielu spraw. W tamtym okresie dopiero wchodziłem w dorosłość. Teraz jestem już dojrzałym mężczyzną. Jestem odpowiedzialny już nie tylko za siebie, ale też za rodzinę i za zawodników, których trenuję w klubie.
Ja mam wrażenie, że pan spokorniał. Parę lat temu był pan większym buntownikiem.
Na pewno tak, ale myślę, że buntownikiem jestem dalej. I uważam, że to moja dobra cecha. Należy podążać swoją własną drogą. Czasem trzeba łamać pewne schematy. Gdy postępujesz tak jak chcą inni to niekoniecznie jest to dobre dla ciebie. Ja mam trochę naturę wolnościowca. To znaczy, że nie bardzo lubię godzić się z systemem. Choć muszę przyznać, że im jestem starszy tym łatwiej mi to przychodzi. Może dlatego że teraz już wiem jak to wszystko działa, znam te mechanizmy. Młodemu zawodnikowi nikt tego nie wyjaśnia.
Odkąd pamiętam to pan nigdy nie bał się mówić wprost co myśli. I nie wierzę, że to się zmieniło wraz z wiekiem.
Ma pan rację. Nadal tak jest. Mnie po prostu od zawsze rażą skrajne nieprawidłowości. Dalej zdarzają się sytuacje, że ktoś został niesprawiedliwie pominięty przy powołaniach na imprezy mistrzowskie czy środki finansowe zostały niewłaściwie podzielone. W takich sytuacjach nie mogę milczeć. Należy mówić głośno o nieprawidłowościach i zaniedbaniach. Stąd też brała się jakaś niechęć do mnie. Ktoś robił interesy, przyszedł Radosław Zawrotniak i nam miesza. Ale proszę pamiętać, że nie tylko ja w ostatnich latach mówiłem o tym jak źle funkcjonuje związek. Nie tylko ja wypominałem zaniedbania.
Praktycznie po każdych Igrzyskach, nawet tych udanych w Pekinie narzekał pan na sytuację w polskiej szermierce. Lata mijają, zmieniają się ludzie, a w tej kwestii wciąż nie jest najlepiej.
To w dużym stopniu wynika z tego, że działacze nie rozumieją zawodników. W ogóle nas nie słuchają. A ja pytam od czego jest ten związek?
Chce pan powiedzieć, że związek nie jest waszym reprezentantem?
My jako zawodnicy nie mamy nawet wpływu na kto jest w zarządzie. Widzimy co wybory jak to wygląda. Delegaci na wybory powinny być wybierani przez członków danych klubów czy sekcji. Tylko, że tam często nie robi się takich wyborów i na wybory władz związku jadą tak zwani samozwańcy.
W związku działa Rada Zawodnicza. Jest pan jej członkiem.
To ciało martwe. Nikt nie dopuszcza nas do głosu. Tak naprawdę nie możemy nic zmienić naszymi postulatami. Punkt patrzenia czynnego szermierza jest inny od punktu patrzenia nawet najbardziej utytułowanego, ale już byłego zawodnika. W związku jest bardzo duży przepływ pieniędzy publicznych. Naprawdę wątpię, że gdyby to były prywatne pieniądze to ktoś by sobie pozwolił na takie zaniedbania.
Czy na przestrzeni tych wielu lat może pan powiedzieć, że obecnie jest lepiej niż było kiedyś?
To wszystko jest na poziomie średnim. Nie można powiedzieć, że związek nie zabezpiecza zawodników. Jest organizatorem zawodów, wysyła nas na imprezy międzynarodowe. Czasem się stara bardziej, czasem mniej. A chodzi o to aby ta jakość była cały czas najwyższa.
Gdyby pan miał wskazać kwestie wymagającą poprawy od zaraz to byłoby to…
Jest dużo do zrobienia. Ale przede wszystkim krzywdzący jest system rywalizacji. Na najważniejsze imprezy powinni jeździć zawodnicy, którzy są najwyżej w rankingu. A w Polsce w tej kwestii duże pole do popisu ma trener przez co dochodzi do wielu machinacji. Wielu trenerów zabiera na zawody faktycznie najlepszych, ale bywały historie, gdy trener brał kogoś na czuja. Potem nie było wyników, szkoleniowiec nie ponosił odpowiedzialności, a zawodnik został skrzywdzony. Naprawdę takich historii było bardzo dużo. Sam byłem kilkukrotnie pominięty przy powołaniach. Dlatego się temu teraz przeciwstawiam. Dla mnie w szermierce wyznacznikiem są wyniki, a nie intuicja trenera. To należy koniecznie uregulować, ale niestety nie widzę ze strony związku takiej woli. A szkoda, bo wielu zawodników traci przez to motywację.
Nie boi się pan, że gdy skończy karierę to pozostanie po panu posucha. Wiem, że pan tego nie powie, ale następców nie widać.
Posucha nie wynika z braku utalentowanych osób. Ich mamy bardzo dużo. Problem leży gdzie indziej. Gdy zawodnik z wieku juniorskiego przechodzi na seniorski okazuje się, że nie ma za co żyć. Nie ma sponsora, nie ma stypendium. W takiej sytuacji nie da się poświęcić wszystkiego szermierce. Przed Igrzyskami w Pekinie cała nasza drużyna miała stypendium, ponieważ mieliśmy dobre wyniki w Pucharze Świata. Trener Marek Julczewski umiejętnie tym sterował dając szansę wielu zawodników. W rezultacie spore grono szpadzistów było zabezpieczonych. Jednak kilka lat temu Ministerstwo Sportu zmieniło przepisy i usunęło możliwość wywalczenia stypendium za Puchary Świata. Bardzo mocno uderzyło to w nasze środowisko. Sytuacja diametralnie się pogorszyła. Owszem, jest lepiej w sporcie młodzieżowym. Tam poszło sporo środków z ministerstwa. Ale co dalej? Kiedyś ci młodzi zawodnicy zostaną seniorami i cały ten nakład finansowy państwa się rozmyje. Dlatego warto zadbać o ten sport seniorski.
Czy jako trener również widzi pan taki potencjał w młodych zawodnikach?
Nie brakuje nam talentów. Sam ma ich trochę pod swoją opieką. Trenuję między innymi Aleksandrę Zamachowską, która moim zdaniem ma szansę powalczyć w przyszłości o medal olimpijski.
Łatwiej panu być na planszy czy stać z boku jako trener?
To są dwie różne role. Trener nie może postępować tak samo jak zawodnik. Nie może swojej frustracji przenosić na zawodnika. Dobry trener poprzez całą swoją osobowość i całą swoją wiedzę ma sprawić aby zawodnik się rozwijał. Ważne jest też to, aby szkoleniowiec nie starał się na siłę udowadniać swojego kunsztu trenerskiego. Tak się czasem dzieje, gdy trener nie ma wyników jako zawodnik. Trener powinien być nauczycielem. To on musi zrobić wszystko, aby zawodnikowi było łatwiej. Jednak szkoleniowiec nie zawalczy zamiast niego. Zawodnik musi być bardzo mocno skupiony na samodoskonaleniu i musi wiedzieć, że to od niego zależy jakie osiągnie rezultaty.
A czy pan jako zawodnik ma marzenia na nadchodzący sezon?
Chcę wygrywać i chcę być najlepszy. Ktoś może powie, że rzucam takie hasła na wyrost. Ale moim zdaniem każdy sportowiec powinien mówić, że jedzie na zawody po to aby wygrać. Gdy zawodnik będzie myślał inaczej, to sam się zdemotywuje. Najlepsi sportowcy tego świata, jak choćby Michael Jordan, zawsze mówili, że interesuje ich tylko zwycięstwo. Tak trzeba, bo taki jest sport!
https://www.magazynsportowiec.pl/
Życzenia noworoczne :)
Szczęścia, co radość daje, miłości, co niesie pokój, zdrowia, co rodzi wytrwałość, wiary, co nadzieje prowadzi, dni wypełnionych do końca, nowych wschodów słońca i niech więcej takich rzeczy Nowy Rok Wam użyczy:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)